Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tajemnicze i niebezpieczne miejsca na Opolszczyźnie. Pasjonaci urbexu ich szukają. Czego szukają? [ZDJĘCIA]

Red
Miłośnicy urbexu zaglądają do opuszczonych oraz znikających miejsc. Ich zasadą jest nic nie niszczyć i nic nie zabierać.
Miłośnicy urbexu zaglądają do opuszczonych oraz znikających miejsc. Ich zasadą jest nic nie niszczyć i nic nie zabierać.
Opuszczone miejsca mają swoją magię. Są ludzie, którym nie wystarczy oglądanie ich zza płotu. To miłośnicy urbexu, miejscy eksploratorzy. Wśród nich ludzie z Opola i okolic, którzy w tym celu stworzyli specjalną grupę - Stowarzyszenie Miłośników Turystyki Ekstremalnej. Podkreślają, że mają swój kodeks. Podstawą jest pozostawienie odwiedzanych miejsc w stanie takim, w jakim się je zastało.

Niszczejące, jak i w całkiem dobrym stanie. Mające wiele dziesiątków bądź setek lat, jak i nawet kilkuletnie. Obiekty kompletne, jak i nigdy nie dokończone. Różne są losy opuszczonych miejsc. Łączy je jednak to, że potrafią mieć w sobie niesamowitą siłę przyciągania.

Są osoby, które tej sile nie potrafią się oprzeć. Określa się ich mianem miejskich eksploratorów, bowiem zaglądają do opuszczonych fabryk czy zakładów pracy. Przyjęło się też określenie „urbex”, będąca skrótem od anglojęzycznego terminu „urban exploration”, oznaczającego właśnie miejską eksplorację.

- Naszym zdaniem jednak jest to odrobinę nieprecyzyjna nazwa, ponieważ znaczna część opuszczonych obiektów jest poza terenami miejskimi – mówią członkowie Stowarzyszenie Miłośników Turystyki Ekstremalnej z Opola.

Urbex. Ludzie z różnych światów

Grupa powstała ponad dwa lata temu. Zaczęło się, że jeden z jej twórców – Mateusz – napisał posta w mediach społecznościowych.

- Ku mojemu zdziwieniu zgłosiło się całkiem sporo osób. Popisaliśmy sobie w komentarzach, potem spotkaliśmy się na rynku. Przyszło parę osób. Zjedliśmy, pogadaliśmy chwilę i poszliśmy zwiedzać kanały burzowe pod miastem. Byłem bardzo mile zaskoczony, że w Opolu znaleźli się ludzie ciekawi takich doznań i mający już jakieś doświadczenie w tej materii – wspomina.

- Pomijając zamiłowanie do eksploracji jesteśmy kompletnie różnymi ludźmi. Wśród nas są budowlańcy, spece od reklamy, przedstawicielka handlowa, ratownik wodny, stolarz czy student. Jesteśmy z kompletnie różnych światów. Połączyła nas pasja. Nie tylko do urbexu. Część z nas uprawia również survival, zjazdy na linach oraz nurkowanie. Stąd też nazwa: Stowarzyszenie Miłośników Turystyki Ekstremalnej – zaznacza.

Mateusz mówi, że w jego przypadku zainteresowanie opuszczonymi obiektami rozpoczęło się od zwiedzania starych budynków kolejowych z dziadkiem.

- Podczas spacerów dziadek jako emerytowany pracownik kolei pokazywał mi gdzie kiedyś pracował. To on zaszczepił we mnie ciekawość miejsc opuszczonych. I tak już mi zostało – mówi.

Opuszczony dom mijany setki razy

Mateusz zaznacza, że poczucie przygody i towarzysząca mu adrenalina przyciągają równie mocno, co potrzeba zaspokojenia ciekawości względem danego miejsca.

- Od kiedy zajmuję się urbexem to nie mogę się nadziwić ile sekretów skrywają miejsca, które mijamy na co dzień. Odkrywanie ich historii i przeznaczenia jest fascynujące. Osobiście interesuję się historią i technologią z okresu zimnej wojny. To okres w szeregu kwestii nadal owiany mgłą tajemnicy, a przy tym obfitujący w ciekawe rozwiązania techniczne. Dzięki urbexowi mogę odkrywać takie tajemnice - mówi.

Przykładem posterunek Terenowej Obrony Przeciwlotniczej, który był jednym z pierwszych obiektów odwiedzonych z ekipą Stowarzyszenia Miłośników Turystyki Ekstremalnej.

- Jest to z pozoru normalnie wyglądający dom. W jego wnętrzu znajdowały się jednak stanowiska obserwacyjne, punkt medyczny, centrum łączności i sztab zarządzania ukryty w sporych rozmiarów schronie znajdującym się pod domem. Przejeżdżałem obok tego domu setki razy jadąc do pracy. Nie przypuszczałem, że mógł pełnić taką funkcję i mieć takie sekrety! - podkreśla.

Opuszczony arsenał nuklearny

Na przestrzeni ponad dwóch lat członkowie stowarzyszenia odwiedzili wiele miejsc. Do najciekawszych zaliczają stację łączności na wypadek wojny nuklearnej ulokowaną w schronie głęboko pod ziemią, tunele Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego oraz magazyny arsenału nuklearnego znajdujące się w Polsce.

- Tak! Takie obiekty są w naszym kraju! – zaznaczają.

Zaznaczają, że Opolszczyzna dla miłośników urbexu to jeden z najciekawszych regionów w kraju, bowiem jest bardzo bogata w opuszczone miejsca warte odwiedzenia.

- Atutem Opolszczyzny jest jej bardzo ciekawa historia. Przez wieki przechodziła z rąk do rąk i toczono o nią spory. Mamy bogatą historię z wątkami czeskimi, polskimi czy niemieckimi. Odzwierciedlają to budowle - mówią. - Mamy szczęście, że sąsiednie województwa również posiadają liczne obiekty do eksploracji. Górny czy Dolny Śląsk to raj dla pasjonatów - dodają.

Urbex to nie tylko miasto

Choć urbex kojarzony jest ze zwiedzaniem terenów miejskich, to zdaniem Mateusza to zawężenie znaczenia terminu.

- Miejską eksplorację możemy podzielić na kilka podgrup - stwierdza. - Pierwsza jest eksploracja industrialna. Tutaj celem są obiekty przemysłowe, takie jak huty, elektrownie, kopalnie, zakłady produkcyjne. Druga jest eksploracja militarna, czyli odnajdywanie i zwiedzanie obiektów, które niegdyś spełniały określone funkcje w jednostkach wojskowych. Trzecia jest eksploracja pałacowa, gdzie celami stają się opuszczone dwory, pałace oraz inne obiekty z nimi związane. Ostatnią podgrupę stanowi eksploracja miejska, a więc zaglądanie do takich budynków, jak szkoły, szpitale, biurowce czy tunele metra i kanały – opisuje.

Okazuje się, że różne mogą być nawet podejścia do zwiedzania. - Jedni po prostu wchodzą, robią zdjęcia i wychodzą. Inni poszukują wszelkich informacji o danym obiekcie. My należymy do tych drugich. Staramy się dowiedzieć jak najwięcej o danym miejscu. Nieraz jest to bardziej fascynujące niż samo zwiedzanie - podkreśla Mateusz.

Lokalizacja opuszczonego miejsca? Tajemnica

Swoje działania zazwyczaj relacjonują w kanałach internetowych. Mają kanał na YouTube (SMTE TV), galerię na Instagramie i fanpage na Facebooku. Ale nie wszystkie swoje wyjazdy umieszczają na tych platformach. Powód? Zdarza im się zaglądać w miejsca, do których wejście wiąże się z poważnymi konsekwencjami i jest niesamowicie niebezpieczne.

To zresztą jeden z argumentów wskazywanych przez krytyków urbexu: że osoby, które go uprawiają wchodzą do miejsc, do których nie powinny zaglądać.

- Temat faktycznie jest dyskusyjny. Wiele miejsc ma swoich właścicieli, choć nic na to nie wskazuje. Nie ma tabliczek "Zakaz wstępu" czy "Teren prywatny", a czasami jest podany nawet numer do właściciela. W takich przypadkach staramy się wcześniej porozumieć z nim bądź z opiekunem obiektu i spytać o zgodę na wejście. Jeśli już wchodzimy, to przede wszystkim nie niszczymy zabezpieczeń typu kłódki, alarmy czy monitoringi. Czasami sami zakładamy kłódki by nikt inny się tam nie dostał. Szanujemy cudzą własność – podkreślają.

- Nie ujawniając lokalizacji i informacji o obiektach chronimy je przed ludźmi. Poza tym im miejsce jest bardziej nienaruszone, dziewicze, tym jest bardziej atrakcyjne - dodają.

Miernik i maski do eksploracji opuszczonych miejsc

Pozostawienie mienia w stanie takim, w jakim się je zastało, jest podstawową i najważniejszą zasadą wypracowaną przez społeczność uprawiająca urbex.

- Niczego nie można niszczyć - mówią ludzie ze Stowarzyszenia Miłośników Turystyki Ekstremalnej. - Nie wolno też niczego zabierać, dokładać innych rzeczy, przestawiać czy malować po ścianach. Mówi się "Zabieramy tylko fotografie, zostawiamy tylko odcisk buta".

Inną istotną zasadą urbexu jest ochrona obiektów. - Nie podajemy namiarów osobom, których nie znamy i którym nie ufamy im. W przeciwnym razie ktoś może sobie zrobić tam krzywdę, ukraść coś lub zniszczyć. Ochrona obiektów to również bezpośrednie sprawowanie pieczy nad konkretnymi miejscami. Niektórych miejsc trzeba pilnować, by nie dostały się tam niepowołane osoby. Choćby dlatego, że takie miejsce jest śmiertelnie niebezpieczne dla nieświadomych ludzi - uzasadniają.

Jako przykład Mateusz wskazuje jedną z opuszczonych kopalni na Śląsku. - W jednej ze sztolni upadowych po kilkunastu metrach poziom tlenu spadał do wartości bezpośrednio zagrażających życiu, a dwutlenek węgla stanowił tam większość składu powietrza. Bez miernika wielogazowego taka eksploracja skończyłaby się śmiercią całej ekipy - mówi.

Zaznacza, że miernik wielogazowy, choć drogi i kosztowny w kalibracji, którą trzeba co pewien czas przeprowadzać, jest przydatny jeśli chce się wejść do miejsc, w których atmosfera może zagrażać zdrowiu lub życiu.

- We wczesnych latach eksploracji weszliśmy z kolegą do piwnicy pewnej dawno opuszczonej jednostki. Okazało się, że na całej podłodze rozlane są jakieś śmierdzące chemikalia. Gdy po minucie kolega zaczął pod wpływem tych oparów bełkotać, musiałem go ewakuować z tego miejsca - opowiada.

Zdarzenie zgłoszono też straży pożarnej. Jedną z zasad urbexu jest bowiem informowanie służb o wykryciu skażenia środowiska i niebezpiecznych substancji.

- Teraz podczas eksploracji jeśli istnieje taka potrzeba używamy masek przeciwgazowych, a miernik bierzemy z wypożyczalni - mówi Mateusz.

Bez sprzętu ani rusz podczas eksploracji

Miernik i maski przeciwgazowe potrafią być nieodzowne, ale nie stanowią podstawowego wyposażenia eksploratorów. Każdy, kto chce się wybrać w teren, musi jednak pamiętać o trzech kwestiach. To dobre i wytrzymałe buty, mocna i naładowana latarka, a także rozum i wyobraźnia.

- Tak wyposażonym można zaczynać przygodę z eksploracją i "atakować" jakieś prostsze obiekty. Ja z racji miejsc, jakie odwiedzam, zabieram jeszcze polową apteczkę, w której dodatkowo oprócz opatrunków mam stazę, folię NRC i gwizdek sygnałowy - wylicza.

Na tym jego wyposażenie się nie kończy. - W razie utknięcia w jakimś miejscu mam ze sobą suchary, czekoladę i małą konserwę wojskową. Do tego butelka wody. To w razie potrzasku zapewni mi przetrwanie nawet kilka dni. Oczywiście zawsze mówię komuś z bliskich gdzie jadę i o której godzinie mam zamiar wrócić. Bezpieczeństwo przede wszystkim - podkreśla.

Urbex. W grupie siła

Bezpieczeństwo jest zresztą jednym z powodów, dla których ekipa Stowarzyszenia Miłośników Turystyki Ekstremalnej woli uprawiać urbex w grupie.

- Wzajemna asekuracja i zaufanie podczas eksploracji są niezwykle istotne. Wiele razy było tak, że któryś z nas asekurował liną drugiego, który schodził w jakieś bardzo niebezpieczne miejsce. W pojedynkę byłoby to niewykonalne - argumentują.

Jako grupa mają też szersze możliwości. Podczas wyjazdów składają się na paliwo. Uzbierali też pieniądze na wspólne auto, którym jeżdżą na eksploracje.

- Poza tym w grupie jest zawsze raźniej. Jesteśmy bardzo zgranym zespołem i świetnie się czujemy w swoim towarzystwie. Oczywiście jednoosobowa eksploracja jest możliwa, ale wielokrotnie bardziej niebezpieczna. Poza tym jeśli działa się w grupie, to każdy wnosi do niej swoje umiejętności i kontakty. Dzięki temu uczymy się nowych rzeczy czy odnajdujemy nowe obiekty. Współpracujemy również z innymi grupami i pomagamy sobie nawzajem - podkreślają.

Być jak Tony Halik

Stowarzyszenie Miłośników Turystyki Ekstremalnej nie jest zespołem zamkniętym. Co pewien czas jego szeregi zasilają kolejne osoby.

- Jednak musimy ostrożnie dobierać ludzi, ponieważ nasza pasja jest zajęciem niebezpiecznym. Ponadto musimy mieć na uwadze dobro obiektów oraz nasze wzajemne bezpieczeństwo - argumentują.

Ekipa w najbliższym czasie chce sformalizować stowarzyszenie poprzez rejestrację, a także rozszerzyć jego działalność. Oprócz odkrywania i odwiedzania nowych obiektów planuje kolejne wyprawy. Także poza granice Polski.

- Marzymy o eksploracji kosmodromu Bajkonur czy wyjeździe do Strefy Czarnobylskiej - przyznają.

- Niestety wiąże się to z kosztami, na które na razie nie możemy sobie pozwolić. Szukamy kogoś w roli sponsora. Kogoś, kto w zamian za reklamę na naszych filmach będzie mógł pomóc nam finansowo - mówią.

Zaznaczają, że tak w przeszłości zrobił słynny podróżnik Tony Halik. - Poprosił o udostępnienie jednego Willisa, podczas gdy w zamian udowodni, że przejedzie nim bez problemu z Argentyny na Alaskę. I to nie w linii prostej! Mówią o tym książki "180 000 kilometrów przygody" oraz "Jeep, moja wielka przygoda". Mając taki wzór do naśladowania zadajemy sobie pytanie: "Dlaczego mielibyśmy nie spróbować?".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na opole.naszemiasto.pl Nasze Miasto