Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piotr Tłustochowicz:- Mam dwie pasje: muzykę i leniuchowanie

Klaudia Pokładek
Piotr Tłustochowicz
Piotr Tłustochowicz Fot. Klaudia Pokładek
Rozmowa z Piotrem Tłustochowiczem, studentem jazzu w PWSZ w Nysie oraz uczestnikiem „The Voice of Poland”.

Niedługo kończy się twoja przygoda z Nysą, bo zbliża się obrona pracy licencjackiej i koniec studiów. Urzekło cię to miasto?

Bardzo. Zakochałem się w Nysie od pierwszego wejrzenia. Jak tylko tu przyjechałem, obskoczyłem wszystkie zakątki, kościoły, zabytki, bo lubię wiedzieć, gdzie jestem, oglądać, podziwiać. Lubię to miasto. To dla mnie taki mały Kraków. Nawet ulicę Bracką ma. Więc wszystko się zgadza.

Jakieś ulubione miejsca?

Knajpy, puby, kluby, bo ja zwierzę towarzyskie jestem i uwielbiam się włóczyć, przebywać wśród przyjaciół. Dobrze mi też w moim mieszkaniu, które zawsze jest otwarte i pełne ludzi.

Czyli gościnny z ciebie typ. Ślązak z krwi i kości...

Ślązak, a dokładnie Krojcok, bo jestem mieszanką taty, który pochodzi z Kieleckiego, i mamy - stuprocentowej Ślązaczki.

A godocie, chopie, po ślunsku?

Prawda jest taka, że z gwary więcej, a właściwie wszystko rozumiem, ale rozmawiam w niej niechętnie. Bo zdaję sobie sprawę z tego, że kaleczę. A to dopiero śmiesznie brzmi. W związku z czym rzadko się nią posługuję.

A myślałeś o tym, by tak jakąś piosenkę w gwarze zrobić, nagrać?

Nie próbowałem, ale faktycznie ciekawy to pomysł, zawsze jakieś nowe doświadczenie. Musiałbym jednak się najpierw podszkolić w ty godce.

Po polsku i po angielsku idzie ci całkiem dobrze. Dużo dał ci udział w programie „The Voice of Poland”?

To dla mnie naprawdę spory sukces i świetny podkład do przyszłej, tej prawdziwej kariery muzycznej, o której marzę. To cała masa znajomości, bez których w Polsce na rynku muzycznym jest naprawdę trudno. To też popularność, rozpoznawalność. Słowem - na dziś czuję się spełniony w 120 procentach.

Popularność daje się we znaki? Wywiady, autografy...

Faktycznie jest tego sporo, ale wcale mi to nie ciąży. Rzekłbym, że to nawet miłe, przyjemne, a czasami nawet zabawne. Ludzie proszą o autografy, wspólne fotografie. Pani w aptece, w warzywniaku. Albo przynajmniej ktoś zagadnie. Ja jestem otwarty i broń Boże nie gwiazdorzę. Wręcz zdarza się, że staram się rozładować napiętą sytuację, gdy ktoś mnie rozpozna i siedząc w knajpie, wpatruje się jak w obraz. Albo szepce za plecami. Wówczas podchodzę i się przedstawiam, coby rozwiać wątpliwości i oczyścić pełną napięcia i niepewności atmosferę. Najzabawniej jest jednak, jak nowo poznana osoba próbuje się tłumaczyć, że nie zna mnie, bo nie oglądała „The Voice”. Wówczas zwykle uspokajam, że nie ona jedna. Bo sam też nie oglądam (śmiech).

Jak trafiłeś do programu?

Wszystko działo się trochę poza mną. Pewnego dnia moi współlokatorzy obudzili mnie w środku nocy, czyli o 10.00 rano, z informacją, że wymyślili, że zgłaszamy się do programu. Teraz i natychmiast, i czy się zgadzam. Oczywiście zgodziłem się - pod warunkiem, że dadzą mi dalej spać. Później, jeszcze tego samego dnia, nagraliśmy piosenki w uczelnianym studiu i wysłaliśmy. A potem jakoś się już potoczyło. Zadzwonił telefon, potem pojechaliśmy na nagrania.

I jak było tam, w telewizji, wśród znanych z ekranu?

Potwornie zżerał mnie stres. Oczywiście to wielka przygoda, przeżycia, mnóstwo ludzi, było fajnie. Ale podczas nagrania na scenę wychodziłem cały roztrzęsiony. Zwłaszcza że głupi, a tym bardziej głuchy nie jestem i słyszałem, jak inni śpiewają, jakie mają głosy. Nie oceniałem swoich szans zbyt optymistycznie. W duchu modliłem się, żeby ktokolwiek na tych fotelach się obrócił. Żeby obciachu nie było!

Tymczasem Marysia Sadowska aż się popłakała ze wzruszenia...

Tego to już zupełnie się nie spodziewałem. Nie dość, że wszyscy się odwrócili, to jeszcze Marysia, na której opinii mi najbardziej zależało. Wtedy pomyślałem: udało się, o to właśnie chodzi, by muzyką wywoływać u ludzi emocje.

Właśnie, jak z tą twoją muzyka jest? Od zawsze towarzyszyła ci w życiu? Od samego dzieciństwa?

Od siódmego roku życia na pewno, bo wtedy rodzice zapisali mnie do szkoły muzycznej na fortepian. To był mój dziecięcy koszmar i udręka, chociaż dziś jestem im oczywiście wdzięczny. Wtedy jednak tego nie rozumiałem, zwłaszcza jak mnie zmuszali. Zdarzało się, że mama zamykała mnie w pokoju z tym fortepianem i kazała dwie godziny grać. Bo inaczej nie wyjdę. Inne wspomnienie muzyczne to stara kaseta Kasi Kowalskiej. Ponoć jak ryczałem, to była jedyna rzecz, która mnie uspokajała. A kaseta była dość mocno eksploatowana, jako że jako dziecko podobno darłem się cały czas.

I nigdy nie chciałeś być strażakiem? Wzrastałeś w przekonaniu, że będziesz śpiewał?

Strażakiem może nie, ale jako gimnazjalista rozmyślałem o byciu weterynarzem. Jak starszy brat, który pewnego dnia zabrał mnie do lecznicy na operację. Była krew, rozcinanie i takie tam. Omal nie zemdlałem i wyleczyłem się z owych planów bycia lekarzem od zwierząt natychmiast. Pozostało śpiewanie, za które tak na serio wziąłem się już w ogólniaku. I jak widać - tak mi zostało.

A jak trafiłeś do Nysy?

Otóż całkiem przypadkiem. Z ówczesnym swoim zespołem przed laty grałem koncert we Wrocławiu, podczas którego występował również Zbigniew Zamachowski. Temu ostatniemu akompaniował Roman Chudaszek, wykładowca instytutu jazzu PWSZ w Nysie. W garderobie było trochę czasu, więc rozmawialiśmy z panem Romanem. I to w sumie on namówił mnie do rozpoczęcia nauki w Nysie. Za co oczywiście jestem mu wdzięczny, bo to był jak najbardziej trafny wybór!

Co robisz w czasie wolnym? Jakieś hobby?

Tak. Pasjonuje mnie leniuchowanie. Naprawdę! (śmiech) Pasjami uwielbiam leżeć w łóżku i oglądać amerykańskie sitcomy typu „Przyjaciele”, „Teoria wielkiego podrywu” czy „Różowe lata siedemdziesiąte”. Wiem, może to nie najmądrzejsza rozrywka, ale mi z tym dobrze. Jak tak się ich naoglądam, naśmieję, to czuję się mocno odprężony, wyluzowany. Zapominam o całym Bożym świecie i ładuję akumulatory. A poza tym to przecież muzyka jest całym moim życiem, więc brak już w sercu miejsca na inne pasje.

Najbliższe plany?

Uporać się z pracą licencjacką z muzyki latynoskiej, no i obronić dyplom. Później całkowicie oddam się muzyce i koncertowaniu. Chcę wykorzystać ten czas, bo może to jest właśnie moja szansa. Szansa, by robić to, co się lubi, i jeszcze z tego żyć. Bo jakoś sobie siebie w fabryce składającego pudełka albo walącego kilofem w kopalni nie wyobrażam...

_________________________________________________________________________________________

Zobacz także:Piotr Tłustochowicz w Małej Akademii Piosenki [wideo, zdjęcia]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nysa.naszemiasto.pl Nasze Miasto